Publicystyka

Świat na krawędzi wojny: kim był irański generał którego zabili Amerykanie?

Śmierć irańskiego generała Kasema Sulejmaniego wywołała szok na świecie i zdaniem licznych komentatorów może doprowadzić do otwartej wojny z Iranem. Kim był irański wojskowy i dlaczego Trump chciał dopaść go tak mocno, że zdecydował się na to ryzyko?

O dzieciństwie Sulejmaniego wiadomo raczej niewiele. Urodził się w 1957 roku w biednej rodzinie mieszkającej w wiosce Qanat-e Malek w prowincji Kerman. Najprawdopodobniej nie zdobył zbyt wiele edukacji. Jeszcze jako młody chłopiec przeprowadził się do miasta Kerman, gdzie zatrudnił się jako budowlaniec aby pomóc w ten sposób spłacić długi swojego ojca.

W tamtych latach los zetknął go po raz pierwszy z Ruhollahem Chomejnim. Ten charyzmatyczny naukowiec i wykładowca akademicki prowadził również ożywioną działalność polityczną, wymierzoną w rządzącą Iranem dynastię Pahlawi i wspierających ich Amerykanów. Jego działalność wkrótce miała doprowadzić do rewolucji, która zmiotła władzę szachów i doprowadziła do powstania Republiki Islamskiej. Sulemajni uczęszczał w wolnych chwilach na kazania jego protegowanego, kaznodziei Hojjata Kamjaba.

Sulemajni błyskawicznie poparł rewolucję i już w 1979 roku przystąpił do Gwardii Rewolucyjnej. Jego kariera wojskowa zaczęła się jednak dopiero wtedy, kiedy Irak w 1980 roku zaatakował Iran, dając tym początek jednej z najbrutalniejszych wojen na Bliskim Wschodzie. Przyszły generał trafił na front na czele kompani składającej się z mieszkańców Kerman, których osobiście namówił do wstąpienia do wojska i wyszkolił. Szybko zasłynął jako zdolny i bohaterski dowódca. Wtedy również rozsmakował się w operacjach specjalnych – jego kompania brała udział w wielu operacjach na tyłach wroga, a on sam nawiązał kontakty z Kurdami oraz z Brygadami Badr, iracką organizacją sprzeciwiającą się władzy Saddama Husajna.

Przyszły generał był na tyle zdolny, że jeszcze w czasie wojny, pomimo młodego wieku, powierzono mu dowodzenie własnym batalionem. Na jego czele brał udział w większości ważnych operacji na froncie południowym i odniósł ciężką ranę. Po wojnie Gwardia Rewolucyjna mianowała go głównym dowódcą w rodzinnej prowincji Kerman. Bliskość Afganistanu sprawiła, że ogromnym problemem w tej prowincji był handel narkotykami. Sulemajni szybko stał się postrachem okolicznych handlarzy i przemytników.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych – dokładna data nie jest znana, ale najprawdopodobniej stało się to na przełomie 1997 i 1998 – powierzono mu dowodzenie siłami Ghods, zwanymi także Al-Kuds. Ta elitarna jednostka, podlegająca bezpośrednio najwyższemu przywódcy, została utworzona po wojnie z Irakiem. Początkowo jej zadaniem było prowadzenie działań wymierzonych w Izrael – stąd nazwa, oznaczająca po persku Jerozolimę. Szybko jednak zmieniła się w połączenie wywiadu zagranicznego z klasyczną jednostką specjalną. Ghods prowadzili tajne działania bojowe poza granicami Iranu, zdobywali materiały wywiadowcze i wspierali sympatyzujące z Iranem organizacje terrorystyczne, islamskie milicje itp.

W 1999 roku w Iranie doszło do masowych protestów przeciwko władzom, w których brali udział głównie studenci. Sulemajni był jednym z dowódców Gwardii Rewolucyjnej, którzy podpisali się pod listem do ówczesnego prezydenta Mohammeda Khatamiego. W swoim liście zagrozili mu, że jeśli nie stłamsi studenckiej rewolty, to oni przeprowadzą zamach stanu i usuną go ze stanowiska.

Po ataku na World Trade Center we wrześniu 2001 roku Sulemajni i jego ludzie mieli rzekomo nawiązać współpracę z USA w walce z Talibanem. Miało stać się tak po tym, gdy Ryan Crocker z Departamentu Stanu spotkał się z działającymi na jego polecenie irańskimi dyplomatami, a sam generał miał spotkać się z najważniejszymi Amerykanami w Iraku – dyplomatą Christopherem Hillem i generałem Raymondem Odierno – w gabinecie swojego wieloletniego przyjaciela, prezydenta Jalala Talabaniego. Współpraca ta miała być kluczowa w namierzaniu celi dla amerykańskiego lotnictwa w Afganistanie i poszukiwaniach prominentnych przywódców Al-Kaidy, ale została zerwana w 2002 roku po tym, gdy prezydent Bush w słynnym przemówieniu nazwał Iran częścią „Osi Zła”. Irańczycy do dzisiaj nie przyznali, że w ogóle miała miejsce.

Sulemajni stał się wrogiem USA rok później, kiedy rozpoczęła się operacja w Iraku. To właśnie on miał zachęcać szyickie milicje do ataków na Amerykanów i koordynować te akcje. Dokładny przebieg jego kariery w tych latach do dzisiaj jest obiektem spekulacji. Z racji charakteru tych działań nie podawano informacji o nich do publicznej wiadomości. Wiadomo jest tylko, że stał się w Iranie bardzo wpływową postacią. Wielu komentatorów uważa wręcz, że był drugim najpotężniejszym Irańczykiem, zaraz po najwyższym przywódcy Alim Chameneim, który nb. był jego przyjacielem i wspierał go finansowo. To właśnie on miał odpowiadać w praktyce za irańską politykę zagraniczną, ze szczególnym uwzględnieniem ekspansji Iranu w regionie i działań asymetrycznych, które tą ekspansję promowały.

Amerykanom podpadł szczególnie w Syrii. Był zadeklarowanym zwolennikiem Bashara al-Assada i w drugiej połowie 2012 miał przejąć kontrolę nad irańską interwencją przeciwko wspieranym przez USA rebeliantom. Zdaniem wielu komentatorów pozwoliło to syryjskiemu reżymowi na pokonanie opozycji i uchroniło go przed upadkiem. Miał również odegrać kluczową rolę w stworzeniu planów wspólnej ofensywy sił syryjskich, irańskich i rosyjskich w październiku 2015 roku. Pomimo tego walcząc z ISIS w Iraku nie wahał się przed dyskretną współpracą z USA.

Sulemajni przez niemal całe życie pozostawał w cieniu, działając na granicy dopuszczalności i często ją przekraczając. Zmieniło się to dopiero w ostatnich latach, kiedy stał się w Iranie kimś w rodzaju celebryty. Trafiał regularnie na pierwsze strony gazet, kręcono o nim filmy dokumentalne. Był nawet bohaterem piosenek popowych.

Nie przeszkadzało mu to w dalszym prowadzeniu działalności. Według licznych komentatorów eskalacja działań asymetrycznych Iranu w regionie, którą można było zaobserwować po wycofaniu się przez USA z umowy nuklearnej, w tym ataki na tankowce, to właśnie jego dzieło.

Nie dziwi więc, że mając okazję do usunięcia tak ważnego gracza z szachownicy, Trump bez wahania z niej skorzystał. Nawet jeśli oznacza to, że wkrótce może zapłacić za to dużą cenę.

Źródło: BBC, CNN, Reuters, New York Post Autor: WM
Fot. PAP/EPA/ABEDIN TAHERKENAREH

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij