Publicystyka

Na placu niebiańskiego spokoju

Niemal równo 30 lat temu władze komunistycznych Chin wysłały własne wojska przeciwko pokojowo protestującym obywatelom. Wydarzenia z placu Bramy Niebiańskiego Spokoju – bo tak tłumaczy się Tiananmen – były jednym z najistotniejszych wydarzeń końca XX wieku. Co jednak doprowadziło do śmierci z rąk komunistów kilkuset – kilku tysięcy osób, które po prostu chciały wolności?

Każdy kraj dotknięty przez plagę komunizmu ucierpiał. W mało którym państwie sytuacja była jednak tak zła jak w Chinach. Rozpoczęta w połowie lat sześćdziesiątych Rewolucja Kulturalna Mao Zedonga, która ostatecznie miała usunąć wszelkie elementy kapitalizmu i reakcjonizmu z ChRL, nie tylko kosztowała życie milionów osób, ale także zostawiła po sobie zdewastowany, biedny kraj.

Komunizm z ludzką twarzą

Po śmierci Mao w 1976 roku władzę nad państwem objął Deng Xiaoping. Nowy lider i jego sojusznicy postanowili wprowadzić daleko idącą reformę gospodarczą. „Socjalizm z chińską charakterystyką”, jak zaczęto nazywać nowy program, był de facto stopniowym odchodzeniem od komunizmu w gospodarce. Zezwolono na istnienie prywatnych firm, zrezygnowano z kolektywizacji rolnictwa, ograniczano wpływ państwa na ceny, otwarto Chiny na inwestycje zagraniczne. Liberalizacja przyniosła znakomite efekty – Chiny, gdzie jeszcze niecałe dwie dekady wcześniej klęska głodu zabiła dziesiątki milionów, stawały się coraz bogatsze.

Po początkowej euforii związanej z coraz lepszym statusem materialnym nastroje Chińczyków zaczęły coraz bardziej się pogarszać. Jednym z powodów tego był fakt znaczących niedoborów niemal wszystkiego. Osoby z koneksjami mogły kupić wiele towarów po rynkowych cenach, znacznie niższych od tych oficjalnych, ale znacząca część populacji nie mogła skorzystać z owoców reform – po co komuś więcej pieniędzy jak nie ma ich na co wydać? Korupcja, rzecz normalna w komunistycznym państwie, stała się większym problemem niż zwykłe. Swoje dołożyła również rywalizacja zwolenników dalszej liberalizacji, także politycznej – nazywanych „prawicą” – z twardogłowymi komunistami, którzy uważali, że sytuacja już zaszła za daleko i należy wrócić do większej kontroli państwa nad gospodarką.

Jedną z najbardziej niezadowolonych grup byli studenci. Reformatorzy wiedzieli, że nowa, quasi-rynkowa gospodarka będzie miała większe zapotrzebowanie na osoby z wyższym wykształceniem, więc otwarto nowe uniwersytety i zwiększono pobór do starych. Sytuacja, z którą musieli borykać się ich absolwenci nie była jednak wesoła. Właściciele prywatnych firm woleli zatrudniać członków rodziny i znajomych, a i zarobki w raczkującym sektorze prywatnym były dalekie od oczekiwań. A dostanie etatu w sektorze publicznym było praktycznie niemożliwe bez dobrych znajomości w partii i płaszczenia się przed komunistycznymi aparatczykami. Wpłynęło to na popularność działalności politycznej wśród studentów.

Wykłady, które wywołały lawinę

W połowie 1986 roku profesor astrofizyki Fang Lizhi wystąpił z serią wykładów na chińskich uniwersytetach. Fang sam był ofiarą czystek partyjnej „prawicy” w latach 50tych i w trakcie tych wykładów zaczął mówić o wolności, wolności słowa czy rządach prawa. Szybko stał się popularny wśród studentów a nagrania z jego wystąpień były szeroko dystrybuowane w drugim obiegu. Jego wykłady doprowadziły do tego, że 5 grudnia na politechnice w Hefei wybuchł protest którego bezpośrednim powodem był fakt, że studenci zażądali prawa nominowania własnych kandydatów do Narodowego Kongresu Ludowego zamiast wybierania z nominatów partyjnych. Protest zaczął rozszerzać się na inne uczelnie, zwłaszcza po tym, jak rząd Szanghaju spróbował usunąć protestujących siłą. Protesty potrwały do połowy stycznia, kiedy studenci wrócili do nauki.
Studenckie protesty z 1986 okazały się katalizatorem, który doprowadził do masakry na placu Tiananmen, ale sposób w jaki to się stało był niezwykły. Sekretarzem generalnym partii był wtedy zwolennik reform, Hu Yaobang. Wybuch protestów i praktyczny brak reakcji rządu na nie sprawił, że partyjni twardogłowi przypuścili na niego atak, oskarżając go, że brakiem stanowczego działania doprowadził do niepokojów społecznych. Hu został zmuszony do złożenia dymisji, ale na tym skończył się sukces komunistów – zastąpił go bowiem kolejny liberał i zwolennik reform, Zhao Ziyang.

Hu po swojej dymisji zaczął się cieszyć relatywnie dużą popularnością wśród studentów. Tym bardziej, że władze rozpoczęły „Kampanię przeciwko burżujskiej liberalizacji”, która znacznie przykręciła śrubę studenckim zrzeszeniom politycznym. Wyglądało na to, że komunistom wkrótce uda się opanować sytuację i protesty z 1986 roku zostaną co najwyżej ciekawostką w historii komunistycznych Chin. I być może tak by się stało gdyby Hu niespodziewanie nie zmarł na atak serca 15 kwietnia 1989 roku.

Ostatnie słowa umierający Hu skierował do swojej żony prosząc ją o prosty pogrzeb w jego rodzinnym mieście. Nie było mu to jednak dane. Jego popularność wśród studentów była bowiem tak wielka, pomimo faktu, że w 1989 roku nic już nie znaczył politycznie, że władze zdecydowały się na oficjalny pogrzeb państwowy. Jego skala zaskoczyła ich – tylu chińczyków chciało wziąć w nim udział, że kolejka żałobników chcących oddać ostatnie honory ciągnęła się przez kilkanaście kilometrów. W trakcie pogrzebu jego żona zarzuciła Xiaopingowi i partyjnym przywódcom, że „to wszystko ich wina”. Chodziło jej o to, jak Hu został potraktowany po protestach, co wpłynęło na stan jego zdrowia, ale wielu studentów zinterpretowało to jako zarzut, że komuniści tak naprawdę go otruli.

W imię wolności

Po pogrzebie Hu stał się dla zbuntowanych studentów symbolem, bohaterem walki o wolność. Na wielu uniwersytetach zorganizowano czuwania i żałoby. Już 15 kwietnia, w dniu śmierci Hu, wielu studentów spontanicznie zaczęło zbierać się w pobliżu Pomnika Bohaterów Ludowych na placu Tiananmen. Liczba studentów na placu cały czas rosła. Wkrótce spotkanie poświęcone pamięci Hu przerodziło się w regularny protest. Studenci stworzyli listę siedmiu żądań:

1. Przyznanie, że poglądy Hu Yaobanga na demokrację i wolność były prawidłowe
2. Przyznanie, że kampanie przeciwko zanieczyszczeniu duchowemu (przeprowadzona w 1983 roku, jej celem było pokonanie wpływu zachodu na chińskie społeczeństwo) i burżujskiej liberalizacji były niewłaściwe.
3. Opublikowanie informacji o zarobkach państwowych przywódców i ich rodzin
4. Zezwolenie na prywatne media i zrezygnowanie z cenzury
5. Zwiększenie nakładów na edukację i pensji inteligencji
6. Zakończenie restrykcji demonstracji w Pekinie
7. Obiektywny obraz studentów w oficjalnych mediach

20 kwietnia policja wezwała studentów okupujących bramę Xinhua, prowadzącą do siedziby Partii w dawnym imperialnym ogrodzie Zhongnanhai do rozejścia się. Większość z nich posłuchała, ale około 200 nie chciało. Policja rozpędziła ich więc z użyciem pałek. Incydent nie był szczególnie poważny, ale plotki o policyjnej brutalności zaczęły się błyskawicznie rozchodzić wśród studentów – w efekcie wielu, którzy dotychczas nie byli zainteresowani, postanowiło wziąć udział w protestach. Wieczorem 21 kwietnia, w przeddzień państwowego pogrzebu Hu, około 100 tysięcy studentów pomaszerowało na plac Tiananmen ignorując władze, które chciały go zamknąć na czas pogrzebu. Do protestu zaczęli również dołączać robotnicy i zwykli Chińczycy.

Tiananmen nie był jedynym miejscem gdzie trwały protesty. Gdzieniegdzie, jak w Changsha czy Xi’an, przybrały brutalny przebieg i zamieniły się w zamieszki. Następca Hu, Zhao Ziyang, widział, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Na spotkaniu Politbiura stwierdził, że rząd powinien zniechęcić studentów do dalszych protestów, powstrzymać wybuchające okazjonalnie zamieszki i rozpocząć z protestującymi dialog. Odmówił jednak premierowi Li Pengowi gdy ten poprosił go o publiczne potępienie protestujących.

Bardzo niefortunny artykuł

Wiele wielkich tragedii składa się z małych, pozornie pozbawionych znaczenia elementów. Tym razem było tak samo, a kolejnym była decyzja o udaniu się przez Zhao do Korei Północnej na zaplanowaną wcześniej wizytę państwową. Dzień po jego wyjeździe, 24 kwietnia, Li Peng i reszta komitetu stałego Politbiura spotkała się z Chenem Xitongiem, burmistrzem Pekinu i Li Ximingiem, sekretarzem pekińskiego oddziału partii. Obaj nalegali na twarde postępowanie wobec protestujących studentów. Członkowie komitetu oraz Deng Xiaoping, który dwa lata wcześniej przeszedł na polityczną emeryturę ale nadal cieszył się ogromnym autorytetem, zdecydowali się przychylić do ich prośby. Rankiem następnego dnia Li i prezydent Yang Shangkun odwiedzili Denga w jego posiadłości i ustalili, że powinno się ostrzec studentów przed konsekwencjami dalszych protestów poprzez media.

Dzień później Renmin Ribao (chiń. Dziennik Ludowy), oficjalny organ prasowy KPCh, wrzucił na pierwszą stronę felieton pod tytułem „Jest niezbęde przyjęcie jasnego stanowiska wobec zamieszek”. Użyty w nim język był bardzo agresywny w stosunku do protestujących i nazwał ich protest wprost antypaństwową rebelią. Efekt okazał się jednak przeciwny od zamierzonego – do protestu dołączyli kolejni Chińczycy, a agresywny tekst sprawił, że protestujący przestali liczyć na porozumienie z rządem.

27 kwietnia 100 tysięcy studentów z wszystkich szkół wyższych w Pekinie przemaszerowało na plac Tiananmen, przebijając się przez policyjne blokady. Przywódcy organizacji studenckich – z których wiele, jak zarzucał tekst z Dziennika, faktycznie chciało obalenia w Chinach komunizmu – stonowali znacznie slogany, podkreślając, że jest to protest przeciwko korupcji i nepotyzmowi a nie socjalizmowi czy Partii. Wielu maszerujących studentów śpiewało pieśni patriotyczne czy nawet Międzynarodówkę. Widząc, że protest rośnie zamiast maleć rząd przyjął bardziej koncyliarny ton.
Zhao wrócił do Pekinu 30 kwietnia. Dzień później, w Święto Pracy, starł się na spotkaniu komitetu stałego z Li, który chciał prowadzić twardą politykę wobec protestujących. Zhao postawił jednak na swoim i zdecydował się na spełnienie jednego z żądań – prasa dostała pozwolenie na opisywanie protestów w bardziej pozytywnym tonie. 3 i 4 maja wygłosił również dwa przemówienia, w których przyznał, że ich sprawa jest słuszna a ruch patriotyczny. Miało to piorunujący efekt. 4 maja 100 tysięcy studentów wzięło wprawdzie udział w marszu protestacyjnym, ale niemal wszystkie uniwersytety ogłosiły koniec bojkotu zajęć. Wydawało się, że kryzys minął i wkrótce rozpoczną się negocjacje.

Po raz kolejny dał o sobie jednak znać nieprzemyślany felieton z 26 kwietnia. Grupa studentów po prostu nie uwierzyła w to, że komuniści są gotowi do negocjacji i postulowała zaostrzenie protestu. Szybko zaczęli zyskiwać posłuch. A okazją miała się stać zaplanowana na 15 kwietnia wizyta Michaiła Gorbaczowa. Studenci wiedzieli, że jego powitanie miało się odbyć na placu Tiananmen i liczyli, że nie chcąc międzynarodowego incydentu, socjaliści pójdą na ustępstwa.

Klamka zapadła

13 kwietnia na placu Tiananmen rozpoczęła się głodówka. Strategia okazała się skuteczna – nowy protest błyskawicznie zyskiwał na popularności, także z powodu rozluźnienia kagańca mediom. Już wieczorem na placu było około 300 tysięcy osób a do Pekinu zmierzali studenci z całego kraju. Jednak już tego dnia studenci zrozumieli, że ich plan nie wypalił – już rano władze poinformowały przywódców protestu, że wprawdzie nadal deklarują chęć negocjacji ale że powitanie Gorbaczowa odbędzie się na lotnisku.

Pomimo tej porażki oraz faktu, że negocjacje, które faktycznie rozpoczęto, szły donikąd, protest zyskiwał coraz bardziej na popularności. 17 i 18 maja protestował już milion osób. Nie tylko studentów – do protestu dołączyli nie tylko zwykli Chińczycy ale nawet wojskowi, policjanci czy niżej postawieni członkowie partii. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Kolejne grupy dokładały swoje postulaty i żale, politbiuro nie wiedziało z kim i o czym negocjować, a lokalne władze – bo protesty nie ograniczały się tylko do Pekinu – nie wiedziały jak sobie radzić przy braku jasnych rozkazów z centrali.

17 maja pięciu członków komitetu stałego wezwano do rezydencji Denga. Ten w ostrych słowach skrytykował Zhao i jego strategię ustępstw twierdząc, że ten wykorzystał do swoich celów podziały w partii a swoimi pojednawczymi przemowami rozochocił protestujących. Następnie doszło do głosowania nad wprowadzeniem stanu wojennego. Głosy rozłożyły się po połowie: Zhao i Hu Qii byli przeciw, Li i Yao Yliin byli za, Qiao Shi wstrzymał się od głosu. W tej sytuacji decyzja spoczęła na barkach Denga a ten uznał, że to jedyne rozwiązanie. Los protestujących został przypieczętowany.

W ciągu następnych dni trwały przygotowania do pacyfikacji. Zhao, wiedząc już, że przegrał, poprosił o urlop – nie chciał brać udziału w tym, co miało zajść. Media zaczęły znowu przedstawiać studentów jako wichrzycieli chcących obalenia socjalizmu. 19 maja Zhao udał się na plac Tiananmen. Chciał ostrzec zgromadzonych, w emocjonalnym przemówieniu wzywał ich do zakończenia głodówki i do tego, aby nie poświęcali swojej przyszłości. To przemówienie nie przyniosło jednak żadnego efektu. Okazało się również jego łabędzią pieśnią – tego samego dnia podczas spotkania politbiura i dowódców wojskowych Deng stwierdził, że poparcie udzielone mu kiedyś było pomyłką i Zhao został wkrótce usunięty z kierownictwa Partii.

A więc wojna

Stan wojenny ogłoszono oficjalnie 20 maja. Rozpoczęła się ogromna mobilizacja. W stan gotowości postawiono co najmniej 30 dywizji. Do stolicy wysłano koleją i drogą lotniczą aż ćwierć miliona żołnierzy. Nie udało im się jednak wejść do miasta – protestujący blokowali drogi, przekonywali żołnierzy do dołączenia i częstowali ich jedzeniem. 24 maja podjęto więc decyzję o wycofaniu wojsk, co wywołało wśród protestujących euforię. Szybko miało się okazać, że przedwczesną.

2 czerwca Deng i kilku ważniejszych partyjniaków spotkało się z trzema członkami komitetu stałego którzy zachowali swoją pozycję. Komuniści zgodzili się, że należy ostatecznie oczyścić plac. Wojska zajęły pozycje wyjściowe do natarcia na plac, grupy żołnierzy w sekrecie zajęły flankujące go budynki Wielkiej Halii Ludowej i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wieczorem następnego dnia protestujących obiegła plotka, że wojskowa maszyna do kopania okopów zderzyła się z grupą studentów, zabijając trzech z nich. Bojąc się nieuchronnego szturmu rozpoczęto budowę barykad.

Wpół do piątej wieczorem następnego dnia wojskowi dostali rozkazy, Mieli rozpocząć akcję o 1 w nocy i oczyścić plac do szóstej rano. W rozkazie nie było polecenia strzelania do tłumów, ale znalazło się tam stwierdzenie, że żołnierze mogą użyć dowolnych środków aby go zrealizować. Razem z podkreśleniem, że żadne opóźnienia nie będą tolerowane, zostało to odebrane jednak jednogłośnie.

Wojska ruszyły do natarcia już wieczorem, zbliżając się do Pekinu ze wszystkich kierunków. Protestujący, tak jak dwa tygodnie wcześniej, próbowali ich powstrzymać, ale tym razem nie przyniosło to efektu. Żołnierze zaczęli strzelać – początkowo w powietrze, chcąc ich wystraszyć, ale szybko do samych protestujących. Song Xiaoming, 32-letni technik lotnictwa, został pierwszą potwierdzoną ofiarą tego wieczoru. Najgorsza sytuacja była na alei Chang’an, gdzie nacierająca 38 Armia otwarła ogień do zgromadzonych na prowizorycznej barykadzie, zabijając 36 osób. Żołnierze wkrótce zaczęli strzelać do wszystkich, także niewinnych gapiów. Puszczali serie po oknach i balkonach, zabijając wiele osób, które przyglądały się rozwojowi sytuacji, a ich pojazdy opancerzone rozjeżdżały kolejne barykady wraz z ich obrońcami – którzy mogli jedynie łapać się za ręce i próbować w ten sposób powstrzymać nacierające wojska.

Pokój będzie naszą bronią

Wkrótce wielu mieszkańców Pekinu miało dosyć. W stronę żołnierzy i czołgów poleciały kamienie. Kilku żołnierzy – najprawdopodobniej siedmiu – zostało przez nich zabitych. Później fakt ten był wykorzystywany przez chińską propagandę jako usprawiedliwienie masakry. Sami organizatorzy protestu do samego końca nalegali jednak na to, żeby protest był pokojowy, przynajmniej z ich strony. Kiedy później, już na placu, grupa protestujących obłożyła transporter opancerzony namiotami i je podpaliła, studenci odprowadzili ranną załogę do punktu medycznego, chroniąc ją przed chcącym linczu tłumem.

Wpół do dziewiątej wieczorem nad placem pojawiły się wojskowe helikoptery. Protestujący wiedzieli, że jeśli coś ma się zdarzyć, to zdarzy się niedługo. Na uniwersyteckie kampusy ruszyli gońcy chcąc sprowadzić posiłki. Kwadrans po dziesiątej wojskowi zebrali zgromadzonych – których nadal było ponad 70 tysięcy – do rozejścia się i że użyją wszelkich środków aby wproadzić postanowienia stanu wojennego. Atmosfera na placu robiła się ponura, zaczęli bowiem do niego docierać osoby, które brały udział we wcześniejszych zajściach, często ranne, i opowiadali o brutalności sił pacyfikacyjnych.

Kwadrans po północy plac zalało światło flary. W jego pobliżu pojawiły się pierwsze pojazdy opancerzone. Studentom udało się unieruchomić i spalić jeden, który wcześniej przejechał po ich namiotach. O 1:30 plac otoczyło wojsko odcinając go od świata i strzelając do tych, którzy próbowali na niego wejść. Część zgromadzonych chciała walczyć, grupa robotników wyciągnęła nawet odebrany wojsku karabin maszynowy, ale studenci im go odebrali. Inni błagali żołnierzy o litość albo próbowali z nimi negocjować.

Koniec

O 4 rano na placu zgasły światła. „Rozpoczyna się czyszczenie placu. Zgadzamy się na prośbę studentów o opuszczenie placu” – ogłosiły wojskowe megafony. Pół godziny później Hou Dejan, jeden z przywódców protestu, poinformował zgromadzonych, że negocjował w tej sprawie z wojskiem; jego słowa spotkały się z buczeniem i oskarżeniami o tchórzostwo. W tym samym momencie lampy ponownie się rozpaliły i żołnierze ruszyli, spychając kilka tysięcy studentów, którzy jeszcze nie uciekli, w stronę stojącego w centrum placu Pomnika Bohaterów Ludowych. Żołnierze zatrzymali się jakieś 10 metrów od studentów, celując do nich z karabinów, z czołgami i transporterami za plecami. Jeden z przywódców, Feng Congde, powiedział przez głośnik, że nie ma już czasu na dyskusję i muszą zagłosować co robić dalej. Nie miał jak policzyć głosów więc stwierdził, że wygrali zwolennicy opuszczenia placu. Parę minut później kula trafiła głośnik a żołnierze zaczęli bić zgromadzonych kolbami i ich kopać, padły również serie strzałów. Żołdacy odbierali też studentom i niszczyli aparaty i kamery.

10 minut po piątej większość studentów postanowiła opuścić plac. Ci, którzy chcieli zostać, byli bici i zmuszani do dołączenia do procesji. Do siódmej plac był pusty. Żołnierze mieli spędzić na nim jeszcze 9 dni, usuwając ślady protestu. Spali na stopniach schodów prowadzących do pomnika i żywili się jedną racją żywnościową dziennie na trzech. Nawet zbrojne ramię reżymu nie miało łatwo.

Zabijanie jednak jeszcze się nie skończyło. Po 6 rano trzy czołgi wyjechały z placu i ruszyły w stronę grupy studentów która wracała na kampus, strzelając do nich z granatów z gazem łzawiącym. Jeden z nich przejechał po tłumie, miażdżąc gąsienicami 11 osób i raniąc dziesiątki kolejnych. Nieco później tłum, składający się w większości z rodziców studentów biorących udział w proteście, próbował dostać się na plac. Żołnierze otwarli ogień, strzelając w plecy uciekających spanikowanych ludzi. Powtórzyło się to jeszcze kilkakrotnie.

Anonimowy bohater

Dzień później miało miejsce zdarzenie, które na zawsze stało się symbolem Tiananmen i tamtych zdarzeń, chociaż miało miejsce już po pacyfikacji protestu. Kolumna czołgów Typ 59 opuściła plac i ruszyła wzdłuż Alei Chang’an, gdy pewien mężczyzna, zapewne przypadkowy przechodzień wracający z zakupami ze sklepu, stanął jej na drodze. Gdy pierwszy czołg próbował go ominąć, ten przesuwał się, blokując mu drogę, aż w końcu załoga zgasiła silnik. Mężczyzna podszedł do niego i próbował skomunikować się z załogą przez otwory obserwacyjne, w końcu działonowy otworzył właz i mężczyzna odbył z nim krótką konwersację. Kiedy czołg znowu odpalił silnik mężczyzna ponownie stanął mu na drodze, blokując całą kolumnę do momentu, w którym został odciągnięty przez gapiów lub policjantów.

Co najmniej pięciu fotografów i jeden kamerzysta uchwycili ten moment. Chińska policja próbowała skonfiskować zachodnim dziennikarzom klisze, grożąc karami wieloletniego więzienia za złamanie zakazu fotografowania w czasie stanu wojennego. Zdjęcia i nagrania wideo trafiły jednak do redakcji i już wieczorne wydania niemal wszystkich dzienników je opublikowały. Bohaterski mężczyzna do dzisiaj pozostaje jednak anonimowy i nikt nie wie naprawdę jakie były jego dalsze losy.

Nikt nie wie też ile osób zginęło. Rzecznik rządu Yan Mu powiedział na konferencji prasowej 6 czerwca, że według wstępnych szacunków zabito około 300 osób. 19 czerwca sekretarz pekińskiego oddziału Partii Li Ximing doniósł Politbiurze, że zginęło 241 osób, w tym dziesięciu żołnierzy i 13 policjantów. Dla wszystkich jest jednak jasne, że te liczby są drastycznie zaniżone. Sami studenci szacowali, że zginęło od dwóch do trzech tysięcy, przedstawiciele chińskiego Czerwonego Krzyża oszacowali liczbę zmarłych na 2600 osób. Inne szacunki twierdzą, że było ich od kilkuset do kilku tysięcy. Przy tak drastycznie różnych szacunkach i niechęci chińskiego rządu nigdy zapewne nie poznamy prawdziwej liczby. Większość tych śmierci miała miejsce poza placem – na samym Tiananmen zginęło zaledwie kilka osób, a i to jest dyskusyjne.

Dokręcanie śruby

Po „incydencie 4 czerwca”, jak nazywają masakrę Chińczycy i stłumieniu, często brutalnym, kilkudziesięciu innych protestów, które wybuchły w tym czasie, władze wzięły się za robienie porządków. Nastąpiła czystka podejrzanych o nadmierną tolerancję wobec buntowników członków Politbiura. Kilku chińskich ambasadorów poprosiło o azyl. Rozesłano listy gończe za 21 studentami uznanymi za przywódców powstania, siedmiu z nich udało się uciec za granicę. Setki osób trafiły do więzień. Paradoksalnie studentów ukarano relatywnie łagodnie, chociaż wielu z nich dostało wilcze bilety i nie mogli później znaleźć pracy. Władza robotniczo-chłopska nie miała jednak litości dla robotników i chłopów, którzy dołączyli do protestów, wielu z nich skazano na karę śmierci.
Władze od razu podjęły również próbę wymazania zajść z Tiananmen z świadomości społeczeństwa. Wielu dziennikarzy, którzy ze zbytnią sympatią wyrażali się o protestujących, wyleciało z roboty lub było aresztowanych. Zamknięto wiele mediów, które uznano za podejrzane. Cenzura zaczęła ściśle kontrolować media, także dziennikarzy zagranicznych redakcji pracujących w Chinach. Do dzisiaj wydarzenia z tej czerwcowej nocy są w Chinach tematem tabu – władze zablokowały nawet niedawno dostęp do obcojęzycznej wikipedii gdyż bały się, że obywatele poznają prawdę dzięki sieciowym translatorom.

Na zachodzie jednak nie udało się powstrzymać prawdy. Tiananmen miał gigantyczny wpływ na los Chin. Wcześniej były postrzegane jako państwo, które szybką drogą zmierza do westernizacji. Podczas czerwcowych zajść ChRL pokazała jednak, że nadal jest komunistyczną dyktaturą, gotową do rozjeżdżania czołgami własnych obywateli bo ci zażądali więcej wolności. Chiny z dnia na dzień stały się pariasem społeczności międzynarodowej i nawet dzisiaj, trzydzieści lat po tamtej masakrze, jest to nadal widoczne.

Źródło: Autor: Wiktor Młynarz
Fot. Rob Bogaerts, Derzsi Elekes Andor, Masur, 蔡淑芳@sfchoi8964 - Wikipedia, creative commons

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij