Publicystyka

Dlaczego „tradycyjna rodzina” tak przeszkadza Unii Europejskiej?

Hasło równouprawnienia stało się jednym ze sztandarów, pod którym, przynajmniej w teorii, eurokraci próbują budować współczesną Europę. Przez wszystkie przypadki odmienia się kwestie zabezpieczenia praw mniejszości seksualnych i zestawia je m.in. z prawami kobiet, co  skutkuje licznymi, często absurdalnymi aktami prawnymi.

Choć ideały brzmią pięknie, to w praktyce sprowadza się to do promowania szeroko pojętej „różnorodności” i „parytetyzacji” oraz, co najsmutniejsze, instytucjonalnego burzenia tradycyjnego modelu rodziny. W ubiegłym tygodniu w Parlamencie Europejskim odbyła się zorganizowana przez europosła Dobromira Sośnierza konferencja poświęcona efektom tegoż ustawodawstwa.

Z raportu przygotowanego na zlecenie eurodeputowanego mogliśmy dowiedzieć się, że w chwili obecnej w UE jest kilkanaście aktów prawnych regulujących prawa kobiet. Dodatkowo w każdym z nowych dokumentów stosowany jest zapis określający szczególną pozycję płci.

Unia Europejska, „chcąc zabezpieczyć prawa kobiet” stosuje też narzędzie szczególne. Mowa tu o tzw. „dyskryminacji pozytywnej”.

To nic innego jak  „utrzymywanie czasowych lub stałych rozwiązań i środków prawnych mających na celu wyrównanie szans osób i grup dyskryminowanych ze względu na płeć, pochodzenie etniczne, religię, orientację seksualną, niepełnosprawność i inne cechy. W praktyce dyskryminacja pozytywna oznacza, że państwo decyduje o zastosowaniu rozwiązań czasowych poprzez podejmowanie działań czy też określonych środków prawnych mających na celu wyrównanie szans np. osób o innej narodowości, celem zmniejszenia nierówności, których te osoby doświadczają. Taki rodzaj dyskryminacji, choć dozwolony, może być stosowany wyłącznie w określonym czasie, ze względu na możliwość przerodzenia się w dyskryminację osób należących do grup większościowych, wcześniej (rzekomo lub faktycznie) uprzywilejowanych” – czytamy w opracowanym raporcie.

Jak przekonywali uczestniczący w konferencji prelegenci, źródła takiego ustawodawstwa należy doszukiwać się przede wszystkim w Niemczech. To właśnie tam, w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych powstała koncepcja, że odpowiedzialność za dwie wojny światowe ponoszą… mężczyźni i zbudowany przez nich tradycyjny model rodziny. Choć na pierwszy rzut oka brzmi to groteskowo, niemieckie lewicowe kręgi bardzo poważnie potraktowały to założenie. Napisano na ten temat szereg książek i pseudonaukowych elaboratów, które mają udowodnić tezę o męskiej opresyjności i odpowiedzialności za „burzenie pokoju”.

Na koncepcjach jednak się nie skończyło. Według publicysty Rafała Otoki niemieccy ideolodzy zaczęli wcielać swoje pomysły w życie, przekonując, że burząc stary model rodziny, rozbijając oparte na tradycyjnych wartościach fundamenty uda się stworzyć nowy świat bez wojen. Stąd właśnie nachalna propaganda ideologii gender, próba zmiany ról społecznych i stopniowe umniejszanie pozycji mężczyzn. W praktyce oznacza to m.in. szerokie stosowanie parytetów w zakładach pracy, czy na listach wyborczych, czy ciche przyzwolenie na dyskryminację i przemoc wobec mężczyzn.

„Współcześnie gdy pojawia się temat dyskryminacji przeważnie uważa się, że dotyczy to jedynie kobiet. Podstawowym wyznacznikiem tego trendu jest m.in. legislacja – przedmiotem wszelakich aktów prawnych jest przede wszystkim sytuacja prawna kobiet podczas, gdy pozycja mężczyzn jest marginalizowana” – czytamy w raporcie.

Według danych policji w Polsce w 2018 roku 10 672 mężczyzn padło ofiarą przemocy rodzinnej ze strony kobiet. Warto podkreślić, że są to jedynie oficjalne statystyki policyjne – trudno określić realną liczbę ofiar ze względu na brak danych z instytucji zajmujących się kwestią przemocy w rodzinie, będących jednak strukturalnie poza instytucją policji. Sytuacja w innych krajach Europy jest jeszcze gorsza. To co Juliusz Machulski przedstawił w seksmisji dzieje się dziś na naszych oczach.

Jednym ze sposobów zmiany tego stanu rzeczy mógłby być nowoczesny konserwatywny feminizm, czyli powrót do tradycyjnych haseł sufrażystek. Na konferencji przypomniano, że przed stu laty, to właśnie ówczesne „feministki” najgorliwiej broniły konserwatywnych wartości. Choć dziś mało kto o tym pamięta, to właśnie sufrażystki walczyły o wprowadzenie zakazu aborcji, tłumacząc, że nikt nie ma prawa im narzucać zabijania dzieci.

Zjednoczenie konserwatywnych kobiet, jednym głosem dopominających się o równe prawa dla wszystkich i poszanowanie rodziny mogłoby skutecznie powstrzymać ten lewicowy marsz ku nowemu, wcale nie lepszemu światu.

 

 

Źródło: stefczyk.info Autor: pf
Fot.
Komentarze pod artykułami zostały tymczasowo wyłączone i zostaną przywrócone po zakończeniu obowiązywania ciszy wyborczej.

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij